poniedziałek, 14 marca 2016

Izolacja

Died last night in my dreams
All the machines had been disconnected...



Wyobraźcie sobie miejsce, w którym nic nie widzicie. Wasze uszy rejestrują tylko wasz oddech i szum krwi. Nie czujecie nic, nawet tarcia spowodowanego kontaktem z ubraniami. Nie ma żadnych ubrań. Unosicie się na powierzchni wody, której też nie czujecie, bo ma taką samą temperaturę, co wasza skóra. Żadnych dźwięków, żadnego światła, żadnych sił grawitacji. Nic.
Wasz mózg zostaje całkowicie odcięty od świata zewnętrznego i dostaje jobla.

Jak to brzmi? Strasznie? Przerażająco? Odprężająco?
To, o czym napisałam, istnieje i nosi nazwę zbiornika izolacyjnego (komory deprywacyjnej). Sama deprywacja sensoryczna to stan, w którym organizm zostaje całkowicie odcięty od świata zewnętrznego, innymi słowy wszelkie bodźce docierające do zmysłów zostają zredukowane do absolutnego minimum. Można ograniczyć działanie pojedynczych zmysłów (ot, choćby opaska na oczy), lub wszystkich - w przypadku wcześniej wspomnianego zbiornika izolacyjnego. 

Taki tam, majestatyczny chodak.

Zbiornik izolacyjny jest zamykanym pojemnikiem, w którym osoba zanurza się w roztworze siarczanu magnezu na głębokość 25 centymetrów. Roztwór ma temperaturę zbliżoną do ludzkiego ciała, czyli około 34,5 stopni C. Po zamknięciu zbiornika, osoba zostaje odcięta od źródeł światła oraz dźwięku, nie odczuwa tarcia, grawitacji, temperatury powietrza nad ciałem i wody. Jedyne, co słyszy, to własny oddech i szum krwi w uszach. Mózg zostaje pozbawiony informacji napływających z zewnątrz, całego tego rozchwianego, chaotycznego gówna, i zaczyna pracować w sposób odmienny. Dlaczego?
Pobyt w zbiorniku pozwala na wgląd do najgłębszych pokładów psychiki, do wszystkich swoich lęków, skrytek i problemów. To, swoją drogą, może być traumatyczne. Warto też dodać, że podczas sesji w komorze mózg uwalnia endorfiny, a to z kolei prowadzi do efektów zbliżonych do zażywania LSD, choć jest to niewątpliwie o wiele zdrowsza droga na uzyskanie wysokich lotów. 
Jakie odczucia towarzyszą przebywaniu w komorze?
Przez pierwsze czterdzieści pięć minut człowiek jeszcze siedzi mocno w swojej codzienności. Stopniowa relaksacja organizmu zaczyna sprawiać przyjemność, jednak w ciągu następnej godziny wzrasta napięcie, spowodowane niedosytem bodźców. Tu następują alpejskie kombinacje wymuszające odbiór jakikolwiek wrażeń - poruszanie częściami ciała, pocieranie palcami, etc. Jeżeli człowiek wytrzyma ten etap, to następuje kolejny, w którym wrażenia są tak spotęgowane, że stają się nieznośne. Dochodzi do przełomu, gdzie umysł zapędza się w bardzo osobiste, dogłębne rejony. Odczucia osób przebywających w komorze są różnorakie, od niechęci, po przyjemne oddanie się strumieniowi wrażeń. Punktem kulminacyjnym jest moment, w którym pojawiają się halucynacje przybierające różną postać. Człowiek poddany sesji w komorze zostaje wciągnięty we własne wyobrażenia, słyszy dźwięki, widzi latające smoki, barwne eksplozje, czuje na swojej skórze dotyk, traci całkowicie poczucie czasu. High as fuck, ladies and gentlemen. 
Komora deprywacji sensorycznej powstała jako narzędzie do weryfikacji hipotezy, według której mózg odcięty od bodźców zewnętrznych zapada w fazę snu. Sądzono, że w czasie snu zmysły zostają wyłączone (co miały odzwierciedlać zmiany w amplitudzie i natężeniu fal mózgowych). Podczas prób z komorą dowiedziono jednak, że odizolowany mózg wcale nie zapada w sen, lecz pozostaje w stanie świadomym, a z braku zajęcia, zaczyna wymyślać niestworzone rzeczy.
(To jak ja... Tak przez cały czas. Hm. Suspens.)
Wynalazcą zbiornika izolacyjnego jest amerykański psycholog John C. Lilly, który uzyskał doktorat z biofizyki i eksperymentalnej neurologii na Uniwersytecie w Pensylwanii. W latach 50-ych natknął się na LSD, co zapoczątkowało jego fascynację niefarmakologicznymi metodami manipulacji nad ludzką percepcją i świadomością. 
Jestem ciekawa własnych wrażeń z komory deprywacyjnej. Generalnie, takie zbiorniki są produkowane komercyjnie i można je nabyć do użytku domowego.Niewątpliwie, jest to pewien sposób na relaksację, ja jednak cały czas mam przed oczami książkę Deana Koontza "Drzwi do grudnia", gdzie posiłkowano się komorą deprywacyjną względem małej, wydawałoby się, niewinnej dziewczynki. 
Wszystko jest dla ludzi, jeśli zna się umiar, prawda? W nauce nie jest to jednak takie oczywiste. Nauka jest jak koń z klapkami na oczach. Nie widzi granic, które przekracza. 

Nie wiem, skąd ten dziwny ton na koniec, więc dla równowagi: 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz