piątek, 26 lutego 2016

Disappointment

Z cyklu: derpowe filozofie aka TL;DR, ale będą fajne obrazki. Chyba.

"Od strony morza nadciągał sztorm. Fale były coraz większe, a ich grzbiety spiętrzały się i wściekle pieniły. Niebo jakby zapadło się w dół o kilka pięter. Brzuchate chmury zwieszały się nisko niczym zmęczone upiory. Lada chwila mogło ostro lunąć. 
- Lubisz mnie?"

Stiw wysłał mi to: 
Potem zaproponował:

A wtedy ja poczułam się tak:


Wyspa Disappointment jest jedną z siedmiu wysp należących do archipelagu Wysp Auckland, a który to archipelag należy do Nowej Zelandii. Ponieważ mam chore ambicje uciec do Nowej Zelandii hodować owce, więc jak dla mnie: bomba! 
Alternatywą jest wyjazd do Nowego Jorku i zostanie Avengerem Assvengerem. 
Wyspa Disappointment jest najmniejsza z całego archipelagu, i jak cały archipelag, jest niezamieszkała. Bomba po raz drugi. W dodatku leży w sporym oddaleniu - 8 kilometrów od Wysp Auckland i 290 kilometrów od Nowej Zelandii. Żadnych sąsiadów, można kręcić imprezy. 

Wkurzony albatros,
Thalassarche steadi
Na wyspie gniazduje niemal cała światowa populacja albatrosów szarodziobych, a właściwie ich pewna odnoga - Thalassarche steadi. Nie wszyscy biolodzy zgadzają się co do tego, czy powinno się je faktycznie traktować jako odrębny gatunek od albatrosów szarodziobych (Thalassarche cauta). 





wodnik maoryski,
Lewinia muelleri
Poza tym wyspę zamieszkuje ptasi endemit - wodnik maoryski (Lewinia muelleri). To mały ptaszek, który latania nie preferuje, i jest swego rodzaju biogeograficzną anomalią, bo jako jedyny ze swojego rodzaju chruścieli (Lewina) dotarł do Nowej Zelandii, i to wcale nie do centrum, a właśnie do dwóch wysp archipelagu Auckland: Wyspy Adams i Wyspy Disappointment. 
Woli przedmieścia. Cwaniak. 
Obawiano się, że wodnik dokonał taktyczny odwrót (zdarzyło mu się wymrzeć), ale w 1966 został odkryty na nowo. 

Wyspa należy do ostoi ptaków IBA - Important Bird Area (Important Bird and Biodiversity Area). Innymi słowy jest obszarem ważnym ze względu na ochronę populacji ptaków. 

Side note: nie ufajnie nie-łacińskim nazwom zwierząt. 
Ja szukając ptaszka znalazłam to:

I'm not even mad. 

Dundonald
Teraz trochę historii
14 maja 1866 roku statek General Grant rozbił się na klifach zachodniego wybrzeża wyspy Auckland (główna wyspa archipelagu). Przeżyło piętnastu ludzi, którzy dotarłszy do wyspy Disappointment przeczekali tam osiemnaście miesięcy na ratunek. 
7 marca 1907 roku, żaglowiec Dundonald zatonął na zachodniej stronie wyspy. Przeżyło szesnastu ludzi, którzy z kolei czekali jedyne siedem miesięcy na ratunek. Przeżyli dzięki castaway depot, czyli magazynowi z zaopatrzeniem. Takie magazyny ustawiane są na izolowanych wyspach właśnie w razie takich sytuacji - dla rozbitków. W wypadku załogi żaglowca Dundonald, taki castaway depot był na wyspie Auckland. 

Lecę tam. I to na zaczarowanym dywanie. 
(Koniec ścieżki edukacyjnej, czas na osobiste rozterki).

W zasadzie nie o tym miał być wpis. Ale ja, jak zwykle, dryfuję ze swoimi myślami wszędzie tam, gdzie nie powinnam i omijam główny problem. Odwlekam podejmowanie jakichkolwiek decyzji. Odwlekam wszystko. 
Ostatnio dość często myślę o odległym miejscu. Odległym, osamotnionym. Drobinie ziemi pośrodku bezkresnego morza. Żeby zewsząd dochodził mnie szum fal. Żeby słońce wstawało z morskiej toni, a pod koniec dnia osuwało się w turkusową głębię.
Samotność z 65 tysiącami albatrosów? 
Duszy by się spodobało. Morze ją intryguje, choć do wody ma stosunek umiarkowany, szczególnie kiedy na końcu smyczy ma taką kotwicę jak ja. 
Ona wie, jaki ze mnie pływak olimpijski. Z Titanica to byśmy się nie uwolniły. 
Czy chęć izolacji powinna mnie niepokoić? Izolacji ludzkiej, tej na najwyższym poziomie. Nic tak mnie nie uspokaja jak widok przyrody. I nic tak nie mrozi mi krwi w żyłach, jak widok ludzi. wolałabym być częścią tego pierwszego niźli tego drugiego.
Jestem samotnikiem, który coraz bardziej osuwa się w swoją pustelniczą, tytaniczną pułapkę. Dotyka to najbardziej tych, którzy są wokół mnie - mam mentalnego raka, przyznaję się. Naprawdę szczęśliwa czuję się w znacznym oddaleniu od ludzi. 
Mam świadomość, w jakim rozczarowującym położeniu jestem. Korzystam przecież z całej tej ludzkiej dobroci, chłonę otaczający mnie świat, jestem wrażliwa na wszelkie informacje, podziwiam zdjęcia, oglądam filmy, czytam książki. Nie szukam więc całkowitego odcięcia, a fizycznej bariery, bezpiecznego miejsca ucieczki, punktu odpoczynku, stacji, gdzie mogłabym naładować mentalne akumulatory. Tyle, że te moje bateryjki są całkiem rozpieprzone. Wyładowują się w mgnieniu oka, nawet na czuwaniu. 
Myślę, że to moja reakcja na wszechobecny nadmiar. Nawał informacji, nawał oczekiwań, jeszcze więcej rozczarowań własną osobą. Od tego, tak naprawdę, nie da się uwolnić, można to jedynie w sobie zwalczyć, zdusić, stłamsić. Trzeba żyć głośno i odważnie. A żyję w stłumieniu, nie umiem więc odnaleźć się w społeczeństwie otwartości i pewności siebie, czegoś, co ja nazywam zwykłą nachalnością. Brakuje mi dystansu. 
Nawet do samej siebie. 

Mam taką myśl, której nie mogę odpowiednio sprecyzować. Myśl o tak głębokiej izolacji, że własne wyobrażenia i rojenia stają się czymś rzeczywistym. Kiedy zewnętrzna skorupa rozpada się, i można żyć wedle własnego życzenia i we własnym świecie, niezaburzonym żadnymi niezależnymi, zewnętrznymi bodźcami. Tylko jedno ludzkie istnienie, tylko jedno wyobrażenie. Tylko jedna prawda. 
Jest ryzyko. Bo może się okazać, że wcale nie jesteś człowiekiem, za którego się uważałeś. 
Czy to nie ekscytujące? 
Moją namiastką takiego stanu są moje psy. Wiem, głupio to brzmi, ale to moje odczucia, także fuck off, piss off, Gordon Ramsay approves. Brak ludzkiego czynnika i najcudowniejsze czekoladowe spojrzenie mojego kundla - czy ktoś słyszał lepszym lekarstwie na wszelkie (moje) nerwy?
(Prócz maści na ból dupy?)

"Czytelnik może żyć życiem tysiąca ludzi, zanim umrze (...) Człowiek, który nie czyta ma tylko jedno życie."
George R.R. Martin, Taniec ze Smokami






PS. Stiw jedzie ze mną. 



2 komentarze: