piątek, 19 lutego 2016

Dean Koontz (I)

Nie moje pierwsze i zdecydowanie nie ostatnie spotkanie z Deanem Koontzem.

Siostrze w końcu udało się przebić przez ten mój zapakowany w gruby marvelowski karton czerep i dotrzeć do jeszcze nienaruszonych miejsc w moim mózgu, ażeby polecić mi dwie swoje ulubione książki Deana Koontza - Grom oraz Drzwi do grudnia
To ten moment, kiedy się zastanawiam, która z nas została zaadoptowana. I dlaczego.
Nie no, oczywiście żartuję (nie, wcale nie - serio, która?)

Generalnie do Deana Koontza mam uczucia słodko-kwaśne. Ni to mnie ziębi, ni to parzy, osobiście nie czuję żadnych konkretnych uczuć z nim związanych. Może dlatego czytanie szło mi jak krew z nosa, bo myślami byłam gdzieś w okolicach Sherlock Holmesa. Znowu. Żadna rewelacja. 
Koontz jest dla mnie takim stępionym Kingiem. Mam wrażenie, że ślizgam się po powierzchni, nie umiem się wgryźć w jego książki, nie łykam fabuły jak gąska klusek, nie czytam między wierszami. 
Nie znaczy to, że jego twórczość mi się nie podoba. Owszem, podoba, natomiast na umiarkowanym poziomie, jeśli można to tak nazwać. 

Najpierw przeczytałam Grom. Jak tu najprościej ująć sens tej książki? Podróże w czasie, pioruny, naziści i cięty humor w wykonaniu małoletnich sierot. Bliźniaczek w dodatku. 
Może być?
Książka (znów chciałam zacząć akapit od generalnie - mam emocjonalny problem z tym słowem od ponad roku) mnie zaskoczyła, i to mocno. Ba, mogę się założyć o rękę Deadpoola, że zaskoczy każdego, kto po nią sięgnie. 
Myśląc o podróżach w czasie na ogół skupiamy się na cofaniu się w przeszłość. W tej książce nie jest to takie oczywiste. Wysiadałam z dyżilansu ilekroć bohaterowie zaczynali kontemplować nad paradoksami w czasie, ale jak już wyżej wspomniałam, to wina Sherlocka Holmesa. 
Moja przyszłość to twoja przeszłość. 
Grom jest powieścią o tym, że można stawić czoła przeciwnościom losu, można przeciwdziałać jego naturze. Chyba że jest się mną, to wtedy nie. Naziści mają ułatwiona zadania. Jakby. 
Najbardziej spodobało mi się konstrukcja fabuły - idealna układanka, wszystko do siebie pasuje, a czytelnik odkrywa to powoli, po jednym kawałeczku, a przy tym jest naprawdę mocno zaskakiwany. 
I są żaby! 
"Przeczucia to tylko wiadomości, które przekazuje nam podświadomość, pracująca na szaleńczych obrotach i korzystająca z informacji, jakimi wzgardziła świadomość."
"Zazdroszczą ci po prostu tego, że jesteś szczęśliwym człowiekiem. Zazdroszczą ci tego, że ty im nie zazdrościsz. Jedną z najsmutniejszych właściwości człowieczej egzystencji jest fakt, że niektórzy ludzie nie potrafią cieszyć się samym życiem, ale radość znajdują tylko w niepowodzeniach innych." 
"Przeciwności rodzą wytrwałość, a twardzi wygrywają. I pozostają na placu."
"Ale równocześnie zdarzają się chwile, w których uświadamiam sobie, że znaleźliśmy się tu dla jakiejś przyczyny, jakkolwiek zagadkowa by ona nie była. To nie jest bez znaczenia. Gdyby nie miało znaczenia, to nie istniałaby tajemnica. Byłoby to tak nudne, oczywiste i pozbawione tajemniczości, jak zasada działania automatu do kawy."
"Ale jeśli nawet jestem teraz zdolna spojrzeć w lustro na moje ciało, to i tak ciągle mam tę twarz doczepioną na górze."

Po Gromie wzięłam się od razu za Drzwi do grudnia. Pierwszy rozdział, a ja już w głowie miałam jedno: główna bohaterka to tępa jak buzdygan cipa. 
 Trzymała fason do samego końca. 
Tutaj szału nie odczułam w ogóle. Pomysł naprawdę genialny, ale główna bohaterka rąbie wszystko totalnie. Zdaje się, że oczekiwałam podobnego zaskoczenia, jak w przypadku Gromu, a cała książka przeleciała mi przed oczami bez fajerwerków. Zrobiłam krótkie: meh, i odłożyłam drzwi na półkę, jakkolwiek to paradoksalnie brzmi.
Bo tutaj również chodzi o paradoks, choć w nieco innym kontekście. O wyrwanie się z racjonalnego schematu rzeczywistości. O uwolnienie swojego astralnego ciała. O poznanie swoich parapsychicznych zdolności. O spranie kilku złych gości. Naprawdę, naprawdę złych
Od początku, niestety, miałam już pewne domysły, które okazały się prawidłowe. Nieważne, jaka będzie akcja, pieczątkę "i żyli długo i szczęśliwie" można trzepnąć na koniec bez zastanowienia. 
Właśnie, koniec! Wszystko kończy się na bodaj kilkunastu stronach, pozostawiając ssący niedosyt. 
Czegoś tu brakuje
Parchata układanka. 
"Zapomnienie to początek uzdrowienia."

Osobiście, gdybym miała komuś polecić którąś z tych książek, postawiłabym na Grom
(Przynajmniej główna bohaterka nie będzie wkurzać!)

Dla tych, co TL;DR - w nagrodę Deadpool


Sloorp



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz