sobota, 23 kwietnia 2016

Brace yourself...

... Civil War is coming. 

Za oknem piękna pogoda, a ja siedzę w robocie. Z zatok mi leci jak z kraników. Jestem w lekkim rozkładzie umysłowym, z obojętnością spoglądam na puszki Doliny Noteci i Carno, a kątem ucha (skoro oczy mają kąty, to uszy też) słucham, co się dzieje w pralni i drogerii obok. Zatem, aby zalać pustkę swojej egzystencji, zajmę się tematem bardzo miłym dla mnie, a ostatnio wręcz najulubieńszym. 
(Tak, w tym momencie macie szansę opuścić to miejsce bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym). 
Wielkimi krokami zbliża się premiera filmu, który złamie mi serce w drobny mak. Wiem to. Wyczuwam to w moczu. Co więcej, już się z tym pogodziłam. Biorę to na klatę. 
Będzie bolało. 
Szóstego maja do kin wchodzi Captain America: Civil War. Aaaaagh, this may hurt...


Jestem małym książkowym zbokiem. Z komiksami jest gorzej. Pamiętam, że będąc małym glutem miałam styczność z seriami o X-Men dzięki siostrze. Potem to jakoś wszystko zdechło. Zniechęciłam się dodatkowo do Spider-Mana i Batmana, Superman również wyszedł mi bokiem bardzo szybko (to przez te majtki zakładane na rajtuzy). 
Rewolta przyszła jak obejrzałam Iron Mana
Hej, to nie jest tak, że moja chora miłość do RDJ zainicjowała miłość do Marvela. Było całkowicie na odwrót.  
Żadna chora miłość, to szlachetne uczucie jest! Tak twierdzą głosy w mojej głowie. 

Miłość do superbohaterów powróciła niczym bumerang. 
Jestem takim quasi hipokrytą. Ciężko mi wysiedzieć na jakimkolwiek filmie, chyba że wydarł ze stajni Marvela niczym młode źrebię. Na Deadpoolu byłam dwa razy i gdyby mi ktoś zaproponował kolejny wypad do kina, to bym nie odmówiła.  


W mojej głowie ten wpis lepiej brzmiał. Niestety, coś się po drodze wykoślawiło. Myślę, że to przez mój brak koncentracji. Ostatnio jestem jak namiot. Rozbita, a cała.
Albo po prostu mam problem z wyrażaniem swoich uczuć. Tak, to chyba to. We are very, very deep.
Jeszcze możecie stąd uciec. 

 Marvel mnie rozpieścił, co mocno mnie uderzyło, gdy wybrałam się na Bogów Egiptu. Pozwolę sobie o tym filmie wystosować osobny wpis, ale już mogę napisać, że czułam się rozczarowana, ba, podwójnie rozczarowana. Nawet obecność Gerarda Butlera nie udobruchała mojego zmurszałego serduszka. 
Marvel jest bardzo staranny we wszystkim co robi, począwszy od strony technicznej, na aktorach kończąc. Czy ktokolwiek inny pasowałby na Iron Mana? A Kapitana Amerykę? A co powiecie na najnowszą perełkę – Dr Strange

Gdyby serie o superbohaterach były powieściami, to czytałabym, aż by wióry leciały. Ja niestety jestem komiksowy debil i ciężko mi się zorientować nawet w Kaczorze Donaldzie. 
Marvel zrobił ukłon w stronę takich fanów-debili jak ja i wyzerował wszystkie staty. 
„Od teraz każda nowa seria poświęcona konkretnemu super-bohaterowi bądź grupie super-bohaterów rozpoczyna się z numerem #1. Każdy pierwszy zeszyt ma być z kolei tak napisany, że zrozumieją go nie tylko pasjonaci ilustrowanych opowieści, ale również zupełnie nowa grupa odbiorców, zauroczona filmami Marvela.”  [link]
Nie cieszy mnie fakt tego, ile te nowe zeszyty kosztują. 

Dlaczego właśnie Marvel przypadł mi tak do serca?
Sama nie wiem. Być może nie ma konkretnej przyczyny. Ujmuje mnie to, w jaki sposób zbudowane są postacie z tego uniwersum, i mam tu na szczególnym względzie ekipę Avengerów (NIE Avengersów, tak samo jak NIE doritosów, NIE nachosów, NIE Żółtkówków, etc.). Są jednocześnie niezniszczalni i niewiarygodnie krusi. Są geniuszami bądź świetnymi agentami, którzy łatwo dają się złapać w pułapkę zwykłych emocji. Są majętni, ale tak naprawdę nic nie posiadają. Starają się być normalni mimo całej swojej niezwykłości. Wiele jest w nich sprzeczności ścierających się ze sobą. 
Nie twierdzę, że Marvel pod tym względem jest wyjątkowy. Ale taka konstrukcja mi osobiście bardzo się podoba i nie czuję potrzeby szukania czegoś o bardziej dokręconej śrubie. Hulk podbarwiony grą Marka Ruffalo jest idealnym przykładem takiej totalnej huśtawki. 
Można to ubrać w bardzo trywialne słowa: zwykły szaraczek (jak ja) ze swobodą może identyfikować się z takimi koksami jak Iron Man czy Thor. Z jednej strony geniusz, z drugiej bóg, a i tak handlują z tym samym towarem, co my. 
Mój mentalny piętnastolatek ma się bardzo dobrze, dziękuję. 
Myśleliście, że poważę się na głębsze przemyślenia? Od kilku godzin wciągam zapach siana z dodatkami, zaraz zacznę rozmawiać z jednorożcami. 


Wszystko, co wiąże się z intensywną pracą wyobraźni, łykam jak gąska kluski. Sprawia mi to wręcz perwersyjną radość. Z łatwością daję się porwać wszelkim niesamowitością i bez skrupułów odrywam się od rzeczywistości. Screw gravity. 
"Czytelnik może żyć życiem tysiąca ludzi, zanim umrze (...) Człowiek, który nie czyta, ma tylko jedno życie." - Mądre słowa pana G.R.R. Martina można wynieść poza świat książki. Choć przecież świat Marvela zaczął się właśnie od książek - bo czym innym są komiksy, jak nie książkami? 

Moje najcieplejsze uczucia zaskarbił sobie, oczywiście, szanowny Tony Stark. Jest pokręconą postacią, która ma wiele przymiotów bardzo nie pasujących do superbohatera, a i sam RDJ dorzucił ostro do pieca z własnego kubełka. 
Nie, żebym była blacharą, ale totalnie jarają mnie jego zbroje. Serio. Nosiłabym. Z nim w środku. Why not. 
Tony to elegancki, wywrotowy, i wysublimowany bogaty narcyz, który jednocześnie lata ze śrubokrętem w ręce. Wciąż udoskonala swoje zbroje, zwiększa ich wytrzymałość i umiejętności, czym wypiera właściwie górną granicę swoich możliwości. Jest charyzmatyczny i idzie w zaparte wedle swoich poglądów. Dynamiczny, zmienny, nieprzewidywalny. Gdyby był chorągiewką, to łopotałby pod wiatr. Nieprzekonani? Polecam obejrzeć Iron Mana 2, a potem przeskoczyć od razu do Civil War. Moja konkluzja: coś tu się ewidentnie spierdoliło. Tony zaskakuje swoimi ciągłym przepoczwarzaniem się. 

Swego czasu czytałam wypowiedzi fanów Marvela odnośnie tego, czy RDJ zaszkodził postaci Starka, czy jej pomógł. Miażdżąca ilość osób wyrażała się jednoznacznie: Iron Man przestał być nudnym dupkiem, dostał pluszu i rumieńców, dzięki czemu stał się ikoną wielkiego formatu, wyrywając się ze swojej niszy. Oczywiście, były głosy, które zarzucały RDJ zbytnią nadinterpretację, ale podobna sytuacja jest z jego wersją Sherlocka Holmesa. Aktor, nieważne jak utalentowany, nigdy się nie odizoluje całkowicie od granej postaci i przekradnie choćby cząstkę siebie do swojej gry. Szczególnie, kiedy identyfikuje się ze swoją rolą. 
I tak wszyscy wiemy, że Tony Stark doskonale udaje RDJ.
Wiecie co, ciężko jest tak po prostu opisać swoje myśli w tym względzie. Za długo w tym siedzę i to wszystko zrobiło się dla mnie zbyt osobiste. 
To ten moment, kiedy przestajesz się odzywać, bo wiesz, że ludzie zaczynają cię mieć za lekkiego zboka, zbytniego entuzjastę. Nie chcesz psuć  im humorów, a sobie dobrej zabawy, więc tulisz wargi ze sobą i milczysz. 
Weirdo.






#TeamIronMan?

Tak naprawdę to #TeamAvengers. Ten skład podobał mi się najbardziej. Idealny zespół to taki, którym dowodzi Kapitan Ameryka, Iron Man lata jak podekscytowany nietoperz, Hawk Eye wszystkich kryje, a Hulk i Czarna Wdowa robią na flankach istne pobojowisko. Na to wszystko zlatuje Thor ze swoim boskim narzędziem. Do tego koktajlu chętnie dorzuciłabym rodzeństwo Maximoff, gdyby nie mała komplikacja w postaci Quicksilvera, któremu zdarzyło się umrzeć. 
I Deadpoola, sky is the limit! 
W The Avengers 2 Steve Rogers powiedział coś bardzo ważnego. Walczymy jako zespół. I to chyba najbardziej do mnie przemawia, jeżeli chodzi o Marvela. Mamy superbohaterów, wysokie technologie, salto ze śrubą i wodotryskiem, ale epicentrum wszystkiego jest... Ludzka natura, ludzkie rozterki i uczucia. Ludzka przyjaźń, lojalność, współpraca... 

Uhhh, spuszczam się nad tym jak z wieżowca, a prawda jest taka, że to wszystko psu w dupę, bo nadchodzi Civil War i prawdziwa rewolta w szeregach. Będzie się działo.

Czas się określić i wybrać stronę. 
Ja jestem typem lojalnego kmiota, takie psa przy budzie, i jestem wierna Starkowi od samego początku. Gdybym była superbohaterem (nazywałabym się Derpwolf i nie mam pojęcia, jakie miałabym moce), to poszłabym za nim jak w dym. 
Już nie chodzi o samą postać Iron Mana. Oczywiście, nie mogę założyć tego, co faktycznie stanie się w filmie, ale ze swoim obecnym stanem wiedzy uważam, że Stark (chciałam napisać Palmer - szlag by to, Stiwie...) ma więcej racji w swoim działaniu, niż Kapitan. 
Nie zmienia to faktu, że obaj przypominają mi dwójkę dzieciaków szarpiących się w piaskownicy. 
Z drugiej strony, na Rogersa trzeba brać poprawkę - poczynając od tego, że koleś został siłą wyrwany z innej epoki i musi handlować z trudną dla niego rzeczywistością. 
To lepsze niż M jak Miłość. 
Bracia Russo odwalili kawał mega niesamowitej roboty i to się czuje oglądając wszystkie klipy czy wywiady związane z Civil War. Zapowiada się genialne widowisko, pełne nieprzewidywalnych zwrotów akcji, potężnego CGI i nowych postaci. 
Mam nadzieję, że po obejrzeniu tego filmu będę jeszcze na tyle zintegrowana, że w rzetelny sposób napiszę kilka słów na ten temat. Elaborat na piętnaście stron. 

To kolejna rzecz, za którą uwielbiam Marvela. Zajebiste historie. Czerpiąc z komiksów mają nieograniczone pole do popisu. Poza tym operowanie postaciami komiksowymi na swój przywilej – bo tacy bohaterowie są bardziej plastyczni, stanowią niewyczerpalne źródło wątków, meandrów i pomysłów. Dla nas to nieskończona rozrywka, dla studia Marvel natomiast - nieskończone zyski. I teatrzyk się kręci. 







2 komentarze:

  1. Mogłabym zacząć się spuszczać z wieżowca wraz z tobą, dodatkowo starając się udowodnić, że Cupten też ma nieco racji. Ale: 1. nikt by tego nie przeczytał (tl;dr), 2. who cares?
    Civil War may hurt, so tru. Zabieramy razem pudełko chusteczek, bo pocieknie z kraników, nieważne, czy jest się w #TeamIronMan czy #TeamCap.

    PS Jesteś moim zbokiem. WEIRDO^2

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pudełko? chyba pudło... cały wagon... wraz ze zjaranym mnichem XD
      <3

      Usuń